Showing posts with label absurdy. Show all posts
Showing posts with label absurdy. Show all posts

Thursday, 2 August 2012

Budowanie w PL-u


Zdjęcie wykonano jak widać w Castoramie. Ja sie okrutnie zdziwilem, dlaczego w PL-u ktoś buduje cokolwiek, jeżeli tak wygląda proces inwestycyjny w skrócie. No ale ludziska do tego przywykli, nie dość, że budują, to jeszcze nikt się nie dziwi na widok plakatu. A wszyscy powinni, wg mnie, przystawać i zakrzyknąć tak jak w tym kawale o polskiej wycieczce do największego wodospadu na świecie: 'O, KU*WA, JA PIE*DOLE!'

W PL-u nie dziwi nic.

Monday, 4 January 2010

Zapraszamy uprzejmię...

Miało być o kasjerkach.

Idę w Tesco kupić tylko wodę mineralną. Promocja. Woda dobrawa, dobra zresztą, po PLN 1.19. No to kupuję trzy. Podchodzę do kasy z wyliczonym 3.60. Podaję kasjerce.

- Panie, panie, co mi tu pan daje!

I zwraca mi 2 dinary serbskie, które łudząco przypominają złotówke. Cholera, po podróży do Serbii się zaplątała w portfelu. Głupio mi.

- Przepraszam, już daję złotówkę.

I podaję.

- Panie, to kosztuje pięć złotych siedem groszy.

Skołowany daję jej 5 zeta i mówię:

- Ale jak to, woda jest po 1.19 - pytam grzecznie.

- Ja nie wiem, po ile jest woda, mówię co mi kasa pokazuje.

Na pewno była po 1.19, myślę. Dałem jej te piątkę, ale 3.60 zabrałem, bo ciągle myślałem o tej cenie 1.19.

- Panie, jeszcze 7 groszy! - mówi natarczywy głos.

No to się wkurzyłem z deka. Daję jej 10 groszy. Pakuję wody do reklamówki. Pani podaje paragon i nie kwapi się z wydaniem reszty. No to moja kolej na upierdliwość.

- Proszę mi wydać 3 grosze.

- Już, już panu wydaję - natarczywy głos.

Wydaje mi 2 grosze i oznajmia:

- Więcej nie mam.

- Nie, ja chcę moje 3 grosze! - Upieram się.

- No to ma pan pięć! - Jakby mogła, to by mi je w twarz rzuciła.

- Dziękuję!

Biorę paragon i idę z powrotem sprawdzić, woda jest po 1.19. Wracam do kasy i mówię:

- Woda jest po 1.19, proszę mi oddać moje 1.50!

- Niech se pan idzie do obsługi klienta (to na drugim końcu hali), ja tego nie załatwiam.

W końcu po 20 minutach dostaję moje 1.50.

Ręce opadają, nawet jak ktoś nie miał do czynienia z miłą obsługą w sklepach w Australii.

Saturday, 12 December 2009

Farsa pt. 'Earth Hour' (Godzina dla Ziemi)


Ten zwyczaj dotarł też do Polski, więc pewnie wiecie o co chodzi. Raz do roku przeprowadzana jest akcja 'Earth Hour'. Polega to na tym, że o określonej porze w jeden wieczór roku na jedną godzinę powinno się wyłączyć wszystkie urządzenia pobierające prąd. Żeby uratować Ziemię przed globalnym ociepleniem.

No, rzeczywiście to pomaga klimatowi. W tym samym stopniu, co sikanie jednego człowieka do oceanu może podnieść jego poziom. Co mądrzejsi w Australii deklarowali w necie, że w 'Earth Hour' urządzą bitwę klimatyzacji z ogrzewaniem w swoim domu i będą obserwować, jak się kręci licznik energii. Inni urządzali 'Anty Earth Hour Party' i w ten wieczór na imprezie zapalali wszystkie światła oraz spożywali tylko importowane trunki, zapijając wodą Perrier i przegryzając norweskim łososiem (wszystko sprowadzane z drugiego końca świata). Ja ograniczyłem się tylko do zapalenia wszystkich żarówek w domu i na zewnątrz.

W sieci znalazlem ciekawe obliczenia dot. Earth Hour w Izraelu. Otórz ta impreza w 2009 w całym Izraelu przyniosła oszczędność rzędu 65 tys. KWh. A roczna konsumpcja energii przez rezydencję Ala Gore'a wynosi 210 tys. KWh. Trzy razy więcej.

Ktoś inny wyliczył, że świeczki, które trzeba zapalić w czasie Earth Hour, powodują o wiele większe zatrucie środowiska, niż prąd do oświetlenia.

Albo drzewa wycięte, aby wydrukować miliony ulotek, które rozdawano i rozwieszano przed imprezą.

Najlepiej ten absurd podsumowuje załączone zdjęcie: celebrowanie 'Earth Hour' w Korei Północnej. To widocznie państwo modelowe dla organizatorów tego nonsensu.

Gdzie rozum?

Thursday, 26 November 2009

Spadające niedźwiedzie


Organizacja Plane Stupid, co można przetłumaczyć jako 'czysta głupota' i jednocześnie coś w stylu 'głupi samolot', walczy o to, aby ludzie przestali latać samolotami. Rzeczywiście, nazwa organizacji jest adekwatna do działalności.

Wypuścili ostatnio reklamę przedstawiającą misie polarne spadające z nieba i krwawo roztrzaskujące się o ziemię. Reklama, pewnie świadomie, nawiązuje do 11 września. Opatrzono ją komentarzem, że każdy krótkodystansowy lot w Europie emituje ponad 400 kg gazów cieplarnianych na pasażera, a to tyle, ile waży dorosły niedźwiedź polarny. Krwawość reklamy ma zniechęcić gawiedź do latania.

Mój ulubiony australijski dziennikarz Andrew Bolt, zaznaczając, iż nie dokonał żadnych kalkulacji, skomentował na swoim blogu: gdyby podróże lotnicze rzeczywiście zabijały niedźwiedzie w takim tempie, to do północy nie pozostałby żaden na świecie. Wyjątkowo się z nim nie zgadzam. Ja policzyłem i wyszło mi, że wszystkie misie polarne powinny być unicestwione w ciągu maximum 2 minut.

Andrew dodał też, że sama BBC wysyła na szczyt klimatyczny w Kopenhadze 35 dziennikarzy, a tylko ich przelot wyemituje tyle gazów, ile afrykańska wioska w ciągu roku.

Nie czekaj więc, zabij sobie niedźwiedzia - leć do Kopenhagi!

Monday, 16 November 2009

Zderzenie z polską rzeczywistością


Na pewno zdarzyło się to niejednemu z Was po powrocie z zagranicy, szczególnie po dłuższym pobycie.

Mnie - często, nawet po powrocie ze Słowacji od razu moglem powiedzieć, że jestem w PL. Drogi dawały znać o sobie dziurami grożącymi urwaniem zawieszenia. Po zjeździe z promu ze Szwecji - od razu czułem, że jestem w Polsce, bo na pierwszej prostej wyprzedziło mnie dwóch idiotów w mercedesie i BMW, jadących z szybkością ze 150 km/h.

Natomiast po przyjeździe z Australii dwie rzeczy uderzają od razu: nieuprzejmość ludzi, szczególnie w urzędach, bankach i sklepach (to niewiarygodne, ale w Polsce kasjerki z reguły traktują ludzi z buta, nie mówiąc o braku uśmiechu!) i wszechobecna bylejakość.

O kasjerkach napiszę wkrótce, dziś przykład bylejakości.

Australia, wbrew ogólnemu mniemaniu, jest krajem raczej nieskomplikowanym, żeby nie rzec prymitywnym. Doświadczyłem tego, kiedy po raz pierwszy leciałem z Sydney do Melbourne i do samolotu podjechał trap, holowany przez... dwóch pracowników lotniska - ręcznie. Takiego rozwiązanie nie widziałem nigdzie na świecie! Nawet w Afryce! Zawsze był rękaw albo podjeżdzał trapotraktorek.

Ale przynajmniej ci goście byli ubrane w czyste, reprezentacyjne mundurki Qantas. Butów wtedy nie sprawdziłem. Może szkoda.

Natomiast po przylocie do Polski na lotnisku międzynarodowym w Pyrzowicach, w autobusie kursującym na odległość 50 m pomiędzy samolotem a terminalem, zobaczyłem obrazek jak na zdjęciach. Świetna wizytówka dla gości z zagranicy odwiedzających Polskę. Ta 'wklejona szyba' to był po prostu kawał folii przylepiony tasmą klejącą. Nic tylko płakać.

Thursday, 12 November 2009

Ci to se lubią pooglądać


Teraz podróż po Europie. Rumunia. Ciekawy kraj. Dobre jedzenie. Mili ludzie. Nawet we wiochach zabitych dechami zdarzało sie spotkać kogoś mówiącego w miarę przyzwoicie po angielsku albo (częściej) po niemiecku.

Ale te anteny spowodowały u nas napad śmiechu - jedna by chyba wystarczyła. Widocznie sąsiedzi mieli problemy z komunikacją między sobą. Teraz za to nie mają problemów z komunikacją ze światem.

Friday, 30 October 2009

A teraz coś z zupełnie innej beczki - koszmar listonosza


Ten wpis dedykuję pierwszej oficjalnej fance mojego bloga - Eli z Żywca.

Skoro pierwsza fanka z Żywca, to czas napisać coś o Polsce. Postanowiłem włączyć do bloga również moje szersze spojrzenie na rzeczywistość, nie tylko obserwacje australijskich butów. W poniższym przypadku, i innych niedotyczących bezpośrednio obuwia, tytuł bloga można rozumieć jako alegorię: spojrzenie na sytuację z punktu widzenia kogoś, kto mieszkał też gdzieś poza najjaśniejszą III Rzeczpospolitą.

We wsi Trzebinia koło Żywca zobaczyłem ciekawe oznakowanie jednej z ulic - patrz zdjęcie. I wyobraziłem sobie, rozterkę listonosza stającego przed problemem dostarczenia przesyłki do domu przy owej ulicy. No chyba że jest to jakiś tubylec (tambylec?) blisko emerytury, który zna wszystkich po imieniu...

Im chyba chodziło o to, że od jednej ulicy odchodzą dwie inne, gdzieś tam dalej. A może to są stare i nowe nazwy? Albo nazwy wymyślone przez nowy i stary zarząd gminy - stary pewnie nie uznał wyniku ostatnich wyborów, nie dał się usunąć z urzędu i w rezultacie obydwa zarządy prowadzą konkurencyjną politykę?

W każdym przypadku gratuluję urzednikom kreatywności.

Takich oznakowań zauważyłem więcej. Jeśli ktoś wie o co chodzi - proszę się podzielić tą wiedzą.

See you!