Sunday 29 November 2009

Jak zamarzły polskie media


To niewiarygodne, ale polskie media nie zająknęły się ani słowem o aferze 'Climategate' - wycieku emaili naukowców, zajmujących się globalnym ociepleniem. No to ja się zająknę, choć nie jestem medium. Otórz hackerzy włamali się do komputerów Climate Research Unit z University of East Anglia w Norwich w Wielkiej Brytanii. Ściągnęli pliki z emailami naukowców i opublikowali potem wszystko w internecie.

Z emaili wyłania się obraz pod tytułem: 'Jak manipuluje się danymi, aby ludożerka uwierzyła, że nie wolno puszczać bąków, bo się poziom mórz podniesie.' Zwroty typu 'trzeba ukryć spadek temperatury', 'dodaj z pół stopnia do odczytów z ostatnich 20 lat i będzie OK' lub 'panowie, gdzie do cholery jest to globalne ocieplenie, to jakaś parodia' są na porządku dziennym. W Anglii był i nadal jest duży szum, w Stanach śpiewają o tym piosenki, w Australii też huczy. W internecie zapytanie 'East Anglia emails' zwraca ponad 2 miliony stron (google), a 'climategate' - 50 mln stron (bing). A w Polsce... cisza. Tę informację można znaleźć tylko na nielicznych blogach.

I na danych od takich 'fachowców' Unia Ewropejska opiera swój program walki z ociepleniem, oh pardon, nazywają to teraz 'zmianami klimatycznymi'. Pewnie temu, żeby wymarzniętych ludzi nie denerwować.

Aha, i tłumaczenie dymków na rysunku: 'Są [wykropkowane wulgarne słowo] naukowcy, którzy mówią, że przesadziłem z niebezpieczeństwami globalnego ocieplenia w moim filmie! Przesadziłem? Ja nie przesadzam! Sprawdziłem w internecie wszystkie fakty, które sam spreparowałem'.


Saturday 28 November 2009

Krwiożercze wielbądy


Jechaliście kiedyś na wielbłądzie? Jeśli tak, to wiecie, że wielbłąd to taka trochę inna krowa.

Ale nie w Australii. Gazeta The Australian donosi, że miasteczko Docker River położone w Northern Territory 500 km od Alice Springs zostało zaatakowane przez sześciotysięczne (sic!) stado spragnionych wielbłądów. Wielbłądy niszczą wodociągi i odpływ ścieków, atakują nawet klimatyzatory i miejscowe lotnisko. Rezydenci w sile 350 osób przeżywają traumę. Dzieci chcą się bawić z wielbłądami, co może być niebezpieczne. No ja myślę! 17 wielbłądów na jednego dzieciaka! I to pod warunkiem, że każdy dorosły też się będzie bawił ze swoją częścią wielbłądów!

Minister stanowy zaznaczył, że sytuacja stała się krytyczna, ponieważ tak duże (!) miasteczko w tym rejonie nie może być bezkarnie niszczone. Wyasygnował 49 tys. dolarów, żeby pozabijać wielbłądy. Mięso pozostawione będzie na pustyni, aby zgniło.


Thursday 26 November 2009

Spadające niedźwiedzie


Organizacja Plane Stupid, co można przetłumaczyć jako 'czysta głupota' i jednocześnie coś w stylu 'głupi samolot', walczy o to, aby ludzie przestali latać samolotami. Rzeczywiście, nazwa organizacji jest adekwatna do działalności.

Wypuścili ostatnio reklamę przedstawiającą misie polarne spadające z nieba i krwawo roztrzaskujące się o ziemię. Reklama, pewnie świadomie, nawiązuje do 11 września. Opatrzono ją komentarzem, że każdy krótkodystansowy lot w Europie emituje ponad 400 kg gazów cieplarnianych na pasażera, a to tyle, ile waży dorosły niedźwiedź polarny. Krwawość reklamy ma zniechęcić gawiedź do latania.

Mój ulubiony australijski dziennikarz Andrew Bolt, zaznaczając, iż nie dokonał żadnych kalkulacji, skomentował na swoim blogu: gdyby podróże lotnicze rzeczywiście zabijały niedźwiedzie w takim tempie, to do północy nie pozostałby żaden na świecie. Wyjątkowo się z nim nie zgadzam. Ja policzyłem i wyszło mi, że wszystkie misie polarne powinny być unicestwione w ciągu maximum 2 minut.

Andrew dodał też, że sama BBC wysyła na szczyt klimatyczny w Kopenhadze 35 dziennikarzy, a tylko ich przelot wyemituje tyle gazów, ile afrykańska wioska w ciągu roku.

Nie czekaj więc, zabij sobie niedźwiedzia - leć do Kopenhagi!

Thursday 19 November 2009

Australijska fantazja


Niejednokrotnie obserwowałem u Australijczyków zachowania, które delikatnie można by określić jako, hmmm... lekkomyślne. Byłem świadkiem, jak ekipa po pijaku wskoczyła w nocy do Brisbane River, aby się ochłodzić. Wszyscy wiedzą, że w Brisbane River są rekiny, które przypływają z morza. Są co prawda małe, ale rekę mogą odgryźć. Szczególnie po zmierzchu, kiedy to wychodzą na żer. Ale nic to - Ozzie nie dbają o takie błahostki jak bezpieczeństwo, szczególnie po wychyleniu paru głębszych.

Zdjęcie obok przedstawia blondynki tańczące na... pułapce na krokodyle. Te pułapki są zastawione na krokodyle-ludojady, które zbierają znacznie większe żniwo niż rekiny (niedawno prasa w krótkich odstępach donosiła o bodajże 3 przypadkach konsumpcji człowieka przez krokodyla w Northern Teritory i Queensland). Pułapka pływa po mulistej rzece, zamieszkałej przez zwierzaki, dla których ludzkie mięso to rarytas. Blondynki mogą być 'pod wpływem', ale niekoniecznie. Niektóre dziewuchy w Oz mają taką fantazję.

A na to, jakie krokodyl może zrobić kuku, popatrzcie tutaj i tutaj. A jakie osiągają rozmiary (o czym świadczy też wielkość pułapki) - zobacz tu. Zwierzaki, na pozór ociężałe, polując poruszają się tak szybko, że człowiek ma małe szanse na ucieczkę.

Dlatego proszę uważać, jeśli jakiś krokodyl się wam napatoczy przypadkiem.


Monday 16 November 2009

Zderzenie z polską rzeczywistością


Na pewno zdarzyło się to niejednemu z Was po powrocie z zagranicy, szczególnie po dłuższym pobycie.

Mnie - często, nawet po powrocie ze Słowacji od razu moglem powiedzieć, że jestem w PL. Drogi dawały znać o sobie dziurami grożącymi urwaniem zawieszenia. Po zjeździe z promu ze Szwecji - od razu czułem, że jestem w Polsce, bo na pierwszej prostej wyprzedziło mnie dwóch idiotów w mercedesie i BMW, jadących z szybkością ze 150 km/h.

Natomiast po przyjeździe z Australii dwie rzeczy uderzają od razu: nieuprzejmość ludzi, szczególnie w urzędach, bankach i sklepach (to niewiarygodne, ale w Polsce kasjerki z reguły traktują ludzi z buta, nie mówiąc o braku uśmiechu!) i wszechobecna bylejakość.

O kasjerkach napiszę wkrótce, dziś przykład bylejakości.

Australia, wbrew ogólnemu mniemaniu, jest krajem raczej nieskomplikowanym, żeby nie rzec prymitywnym. Doświadczyłem tego, kiedy po raz pierwszy leciałem z Sydney do Melbourne i do samolotu podjechał trap, holowany przez... dwóch pracowników lotniska - ręcznie. Takiego rozwiązanie nie widziałem nigdzie na świecie! Nawet w Afryce! Zawsze był rękaw albo podjeżdzał trapotraktorek.

Ale przynajmniej ci goście byli ubrane w czyste, reprezentacyjne mundurki Qantas. Butów wtedy nie sprawdziłem. Może szkoda.

Natomiast po przylocie do Polski na lotnisku międzynarodowym w Pyrzowicach, w autobusie kursującym na odległość 50 m pomiędzy samolotem a terminalem, zobaczyłem obrazek jak na zdjęciach. Świetna wizytówka dla gości z zagranicy odwiedzających Polskę. Ta 'wklejona szyba' to był po prostu kawał folii przylepiony tasmą klejącą. Nic tylko płakać.

Friday 13 November 2009

Jak pędzel zderzył się z kosiarą...


Dziś po raz pierwszy (i nie ostatni) bez zdjęcia.


Czyż język polski nie jest piękny? Niedawno na imprezie wychwyciłem lewym uchem następujący strzępek rozmowy: 'no to było wtedy, kiedy pędzel zderzył się z kosiarą'.

Oczyma wyobraźni ujrzałem mój staromodny pędzel do golenia ze szczeciny borsuczej, tyle tylko że monstrualnych dwumetrowych rozmiarów, jak się zderza z kosiarką do trawy, którą miałem wątpliwą przyjemność obsługiwać ze trzy dni wcześniej (spalinowa honda). I pędzel po tym wypadku jest skoszony do co najmniej jednej czwartej wysokości swojej szczeciny.

Ale po chwili zajarzyłem, że chodzi o dwóch piłkarzy o pseudonimach Pędzel oraz Kosiara, którzy mieli bliskie spotkanie w czasie rozgrywki towarzyskiego piłkarskiego sparringu na szczeblu miejskim-żywieckim, lub niższym. Krótko mówiąc, jeden palnął drugiego w łeb, w tułów albo w nogi. Nieważne kto kogo i w co.

Przebywając za granicą często śmiałem się z dowcipów lub bon motów usłyszanych w języku innym niż polski. Jednakże tego nigdy nie da przyrównać do radości z soczystego dowcipu lub porównania w języku ojczystym. Wg mnie zderzenie Pędzla i Kosiary niewątpliwie zalicza się do soczystych porównań - choćby ze względu na dźwięczne pseudonimy. I wierzcie mi, są to pseudonimy, których obcokrajowiec raczej nie wymówi poprawnie, co mnie tym bardziej cieszy.

Ale prawdziwe soczyste porównania to dopiero przeczytacie na tym blogu, później.

Keep reading.

Thursday 12 November 2009

Ci to se lubią pooglądać


Teraz podróż po Europie. Rumunia. Ciekawy kraj. Dobre jedzenie. Mili ludzie. Nawet we wiochach zabitych dechami zdarzało sie spotkać kogoś mówiącego w miarę przyzwoicie po angielsku albo (częściej) po niemiecku.

Ale te anteny spowodowały u nas napad śmiechu - jedna by chyba wystarczyła. Widocznie sąsiedzi mieli problemy z komunikacją między sobą. Teraz za to nie mają problemów z komunikacją ze światem.

Monday 9 November 2009

Trampkarze


Hellou, no to powrót na podwórko australijskie, bo tam tyle ciekawych rzeczy...


Tym pracowników biurowym nie mogę przepuścić. Trampkarze. Są żywym dowodem na to, że prawdziwi Australijczycy mają wszystko w czterech literach. Łącznie z tym, w jakich butach ich widzą na ulicy.

W Polsce to jest nie do pomyślenia, aby ktoś poważny szedł do biura w butach, które nie pasują do reszty stroju. Nieważne, czy zima, mróz, czy deszcz. But musi pasować do reszty i koniec. Ba, jeśli teczka albo torebka nie pasuje do marynarki, to w Polsce - obciach. Człowiek po prostu musi jakoś wyglądać.

Nie w Australii. Tam dewizą jest wygoda. Za wszelką cenę. Nie przejmują się takimi drobiazgami jak trampki do garsonki w drodze do biura (patrz zdjecia). To nagminny widok w City. Przy biurku pewnie zmieniają na bardziej pasujące. Choć głowy nie dam.

Trampki do garnituru: OK! Plecak sportowy jako coś do noszenia dokumentów: nie ma sprawy!

Konwenanse są dla sztywniaków!

A może tak lepiej???

Keep in touch.