Sunday 30 May 2010

Polityka

Dziś o polityce w Australii, która bardzo różni się od tej w PL. Wiadomo, wszędzie jest to bagno, ale w Oz jest to przynajmniej wesołe bagno.

Obradami australijskiego parlamentu zacząłem się żywo interesować od kiedy, bodajże w 2006, usłyszałem przypadkiem w radio ówczesnego skarbnika Petera Costello (to funkcja wyższa niż minister finansów), jak robi sobie jaja z Petera Garretta (Garrett był kiedyś wokalistą Midnight Oil, którą to kapelę lubiłem do momentu kiedy zrozumiałem, o czym oni śpiewają. Teraz (2010) Garrett jest, pożal się Boże, ministrem ochrony środowiska, dziedzictwa kulturowego i sztuki).

Mr Costello przeczytał w parlamencie fragment tekstu przeboju 'Beds Are Burning' wykonywanego przez Garretta, a który był piosenką postulującą oddanie Aborygenom wszystkiego, co im rzekomo odebrali biali, a przypadkiem jak w pysk strzelił pasował do przekrętu Partii Pracy, do której teraz należy Garrett (w świecie zachodnim większość szarpidrutów ma lewicowe inklinacje). Ale w jakim stylu Costello to zrobił! Zobaczcie sami, najlepiej do końca (video przeznaczone w zasadzie dla osób znających angielski, a jak ktoś nie zna to poproszę o pytania, wtedy chętnie wytłumacze/przetłumaczę). Wszyscy ryczeli ze śmiechu. Chodziło o 42 miliony dolarów, które Partia Pracy wyprowadziła z kasy państwa przez płacenie zawyżonego czynszu swoim poplecznikom.

Costello rocks! Szkoda, że zakończył karierę. O polityce australijskiej jeszcze będzie.




Friday 28 May 2010

Australijczyk potrafi też i to


Czyli jak zrobić sobie kuku na własne życzenie.

Uwagę mediów w Australii, ale też w Wielkiej Brytanii, przykuł idiotyczny wyczyn 21-letniego Australijczyka z Sydney, który zjadł żywego ślimaka (takiego jak na zdjęciu - bez skorupy), aby się popisać i dostać się jakoś do mediów. No i się dostał. Przy okazji dostał się też na intensywną terapię. Nabawił się bowiem rzadkiej odmiany zapalenia opon mózgowych, zwanej szczurzym zarobaczeniem płuc (rat lungworm), którą to chorobę przenoszą robale znajdują się w płucach szczurów. Szczury wydalają pasożyty, a szczurze odchody są często zjadane przez ślimaki. Robak występuje w Azji, Australii i Oceanii. Choroba zwykle powoduje obrzęk płuc i rdzenia kręgowego i często prowadzi do śmierci. Gość walczy teraz o życie.

Gdyby mu się nie udało, to chyba trzeba zaproponować jego kandydaturę do nagrody Darwina.

Monday 24 May 2010

Welcome to Asia


Teraz nieco o sąsiedztwie Australii.

Jeśli wybieracie się do Azji, a jesteście wrażliwi brud, smród i ubóstwo, to odradzam.

To zdjęcie zrobione w jednym z lepszych centrów handlowych w Kuala Lumpur. Myślę, że ktoś wrażliwy na punkcie czystości nie byłby tam szczęsliwy. Kawałek plastiku, który trzymam w ręce ma wielkość karty kredytowej.

Od klasy hotelu należy odjąć jedną gwiazdkę, tzn. 5 gwiazdek tam = 4 gwiazdki w Europie.

Wszędzie napotkać można olbrzymie kontrasty: w odrapanej uliczce - tak straszliwy odór, że nie wiadomo, co tak bardzo może śmierdzieć. Wychodzisz za róg i w centrum handlowym na wystawie widzisz rząd dziesięciu zegarków na rękę w cenie od 50 tys. do ponad 100 tys. ringittów (1 ringitt = 1 PLN). Pewnie jakieś ręczne wyroby szwajcarskie (tak myślę, bo nie rozpoznałem żadnej marki, no ale fakt - nigdy nie interesowałem się zegarkami na rękę w cenach nieprzyzwoitych, bo uważam to za marnowanie kasy). No i ktoś to chyba kupuje, inaczej nie byłoby na wystawie 10 zegarków.

Jeśli chodzi o inne rzeczy, to wcale nie jest tak tanio, jakby się mogło zdawać. Trzeba się rozglądnąć, aby coś kupić dobrze. Mój Dell kosztował ociupinę więcej niż w Australii. W głównych centrach handlowych w Kuala Lumpur ceny są wyższe niż Down Under. Trzeba się rozglądnąć, żeby kupić ciuch taniej, np. na wyprzedaży. My nastawiliśmy się na wypełnienie pustawych walizek, i się nie udało.

Taksówkarze to osobna historia, W zasadzie nie jest drogo przenosić się tym sposobem z miejsca na miejsce, ale trzeba uważać, bo za dokładnie taki sam kurs na odległość około 10 km można zapłacić 7 albo... 30 ringittów, zależy od kierowcy. I w naciąganiu turystów celują Hindusi (w zasadzie należy założyć, że zawsze chcą cię niemiłosiernie orżnąć), Malaje - zależy, najuczciwsi są Chińczycy, przynajmniej ci, których my spotkaliśmy.

Wszędzie niemiłosierny tłok, ludzie depczą po tobie i sobie nawzajem, im to jakoś nie przeszkadza, ale widocznie są przyzwyczajeni.

Ale mogę powiedzieć, że warto to zobaczyć, o ile ktoś nie ma zbyt wrażliwego żołądka.

Thursday 20 May 2010

Australijczyk (-ijka) potrafi


Jessica Watson właśnie wróciła do Sydney po 210-dniowej samotnej podróży żaglówką dookoła świata. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, ale dziewczyn(k)a ma ... 16 lat.

Po powrocie stwierdziła coś, co w moich oczach było ukoronowaniem jej podróży, najlepszym jakie sobie można wymarzyć. Było tak:

Najpierw powitali ją przy Opera House, wiwaty i bla, bla, bla - przemówienia organizatorów i polityków. Obecny premier Australii Kevin Rudd nie zmarnuje żadnej okazji, aby pokazać swego ryja w TV (no to już wiecie, na kogo głosowałem, a ryj występuje też w artykule, do którego link tutaj). Był też i przy powitaniu młodej żeglarki. W swojej przemowie okrzyknął Jessikę 'najnowszym bohaterem Australii'. Na co przytomna dziewczyna odpowiedziała: 'Nie zgadzam się z premierem - nie jestem, żadnym bohaterem, jestem zwykłą dziewczyną. Nie trzeba być kimś szczególnym, aby osiągnąć wielkie rzeczy. Musisz tylko mieć swoje marzenia, wierzyć w nie i pracować ciężko'.

Nie wiem, czy więcej można powiedzieć w tak krótkim stwierdzeniu.

Saturday 15 May 2010

Zapraszamy uprzejmię - part 2


Hellou, witojcie piknie po przerwie.

Znowu nie mogę się powstrzymać od opowiastki o polskich kasjerkach z Tesco. Historia z błędną ceną i niewydawaniem 3 groszy tutaj, a teraz opowiastka pt. 'Jak zmieszać klienta z błotem'.

Stoję w kolejce do kasy, w której płaci się za mocne trunki. Jeśli nie wiecie, to w Tesco w tej kasie zwykle można też zapłacić za resztę zakupów, o ile to nie jest coś, co trzeba zważyć. Zwykle. Ale nie tym razem, bo pani miała chyba słaby dzień, może ja komar ugryzł, albo co.

Jestem trzeci. Gość przy kasie podjechał właśnie wózkiem, wyłożył butelkę wódki i zaczyna wykładać resztę towaru.

- Panie, co mi tu pan wykłada, ja tu kasuję tylko wódkę!

- Ale...

- Żadne ale, inne rzeczy niech se pan skasuje na głównej kasie, tu są alkohole.

Ja gryzę wargi ze śmiechu, pani kasjerka marszy brwi, a gość potulnie pakuje wszystko z powrotem, płaci za wódkę i oddala się, aby postać sobie drugi raz w kolejce do głównej kasy. Za nim następny pacjent, widząc bojowy nastrój pani na kasie, pyta nieśmiało:

- Proszę pani, ja mam tylko dwie wody oprócz wódki, czy skasuje mi je pani?

Pani (niechętnie):

- No dobra, dawaj pan, dwie wody to mogę skasować.

Ja się już prawie krztuszę, co by nie parsknąć smiechem, a tu jeszcze słyszę, jak para stojąca za mną krytycznie ocenia swoją sytuację:

- Ty, my chyba mamy za dużo w koszyku... - mówi żona do męża.

Sytuacja tak mnie rozbawiła, że nie upomniałem się tym razem o wydanie jednego grosza, którego naturalnie nie dostałem. Zresztą, jeślibym się upomniał, to ryzykowałbym chyba, że zaliczę jaką butelką w łeb, albo co najmniej mokrą ścierą.

Ale odbiłem sobie tego grosza za chwilę na głównej kasie - powiedziałem, że pani na alkoholach mi go właśnie nie wydała.