Teraz nieco o sąsiedztwie Australii.
Jeśli wybieracie się do Azji, a jesteście wrażliwi brud, smród i ubóstwo, to odradzam.
To zdjęcie zrobione w jednym z lepszych centrów handlowych w Kuala Lumpur. Myślę, że ktoś wrażliwy na punkcie czystości nie byłby tam szczęsliwy. Kawałek plastiku, który trzymam w ręce ma wielkość karty kredytowej.
Od klasy hotelu należy odjąć jedną gwiazdkę, tzn. 5 gwiazdek tam = 4 gwiazdki w Europie.
Wszędzie napotkać można olbrzymie kontrasty: w odrapanej uliczce - tak straszliwy odór, że nie wiadomo, co tak bardzo może śmierdzieć. Wychodzisz za róg i w centrum handlowym na wystawie widzisz rząd dziesięciu zegarków na rękę w cenie od 50 tys. do ponad 100 tys. ringittów (1 ringitt = 1 PLN). Pewnie jakieś ręczne wyroby szwajcarskie (tak myślę, bo nie rozpoznałem żadnej marki, no ale fakt - nigdy nie interesowałem się zegarkami na rękę w cenach nieprzyzwoitych, bo uważam to za marnowanie kasy). No i ktoś to chyba kupuje, inaczej nie byłoby na wystawie 10 zegarków.
Jeśli chodzi o inne rzeczy, to wcale nie jest tak tanio, jakby się mogło zdawać. Trzeba się rozglądnąć, aby coś kupić dobrze. Mój Dell kosztował ociupinę więcej niż w Australii. W głównych centrach handlowych w Kuala Lumpur ceny są wyższe niż Down Under. Trzeba się rozglądnąć, żeby kupić ciuch taniej, np. na wyprzedaży. My nastawiliśmy się na wypełnienie pustawych walizek, i się nie udało.
Taksówkarze to osobna historia, W zasadzie nie jest drogo przenosić się tym sposobem z miejsca na miejsce, ale trzeba uważać, bo za dokładnie taki sam kurs na odległość około 10 km można zapłacić 7 albo... 30 ringittów, zależy od kierowcy. I w naciąganiu turystów celują Hindusi (w zasadzie należy założyć, że zawsze chcą cię niemiłosiernie orżnąć), Malaje - zależy, najuczciwsi są Chińczycy, przynajmniej ci, których my spotkaliśmy.
Wszędzie niemiłosierny tłok, ludzie depczą po tobie i sobie nawzajem, im to jakoś nie przeszkadza, ale widocznie są przyzwyczajeni.
Ale mogę powiedzieć, że warto to zobaczyć, o ile ktoś nie ma zbyt wrażliwego żołądka.
Jeśli wybieracie się do Azji, a jesteście wrażliwi brud, smród i ubóstwo, to odradzam.
To zdjęcie zrobione w jednym z lepszych centrów handlowych w Kuala Lumpur. Myślę, że ktoś wrażliwy na punkcie czystości nie byłby tam szczęsliwy. Kawałek plastiku, który trzymam w ręce ma wielkość karty kredytowej.
Od klasy hotelu należy odjąć jedną gwiazdkę, tzn. 5 gwiazdek tam = 4 gwiazdki w Europie.
Wszędzie napotkać można olbrzymie kontrasty: w odrapanej uliczce - tak straszliwy odór, że nie wiadomo, co tak bardzo może śmierdzieć. Wychodzisz za róg i w centrum handlowym na wystawie widzisz rząd dziesięciu zegarków na rękę w cenie od 50 tys. do ponad 100 tys. ringittów (1 ringitt = 1 PLN). Pewnie jakieś ręczne wyroby szwajcarskie (tak myślę, bo nie rozpoznałem żadnej marki, no ale fakt - nigdy nie interesowałem się zegarkami na rękę w cenach nieprzyzwoitych, bo uważam to za marnowanie kasy). No i ktoś to chyba kupuje, inaczej nie byłoby na wystawie 10 zegarków.
Jeśli chodzi o inne rzeczy, to wcale nie jest tak tanio, jakby się mogło zdawać. Trzeba się rozglądnąć, aby coś kupić dobrze. Mój Dell kosztował ociupinę więcej niż w Australii. W głównych centrach handlowych w Kuala Lumpur ceny są wyższe niż Down Under. Trzeba się rozglądnąć, żeby kupić ciuch taniej, np. na wyprzedaży. My nastawiliśmy się na wypełnienie pustawych walizek, i się nie udało.
Taksówkarze to osobna historia, W zasadzie nie jest drogo przenosić się tym sposobem z miejsca na miejsce, ale trzeba uważać, bo za dokładnie taki sam kurs na odległość około 10 km można zapłacić 7 albo... 30 ringittów, zależy od kierowcy. I w naciąganiu turystów celują Hindusi (w zasadzie należy założyć, że zawsze chcą cię niemiłosiernie orżnąć), Malaje - zależy, najuczciwsi są Chińczycy, przynajmniej ci, których my spotkaliśmy.
Wszędzie niemiłosierny tłok, ludzie depczą po tobie i sobie nawzajem, im to jakoś nie przeszkadza, ale widocznie są przyzwyczajeni.
Ale mogę powiedzieć, że warto to zobaczyć, o ile ktoś nie ma zbyt wrażliwego żołądka.
Dla porównania pokaż zdjęcia karuchów z Queensland. Te malezyjskie wpadną w kompleksy :).
ReplyDeleteNie, w Malezji moim zdaniem są większe, no a przede wszystkim w Queensland zazwyczaj nie występują obok spodni wywieszonych w sklepie.
ReplyDelete