Saturday, 31 October 2009

Globalne ocieplenie


No to jest temat, po którym mogę się stać niepopularny, żeby nie rzec persona non grata. Ale co mi tam. Jakbym chciał być popularny, to bym pokazał goły tyłek w telewizji. Albo bym zadeklarował na blogu, że jestem tym, no, żebym się nie okazał niepoprawnym politycznie, bo to tera niemodne, no tym... tą częścią od roweru, na której zwykle spoczywa stopa. Ale nie zależy mi na popularności, więc piszę to, co myślę.

Globalne ocieplenie to mieliśmy w środę 21 października Anno Domini 2009. Wtedy zeszły śniegi, które rypnęły 14 i 15 października tegoż roku, około dwa miesiące za wcześnie. Życie zamarło w naszej wsi na dobre. Zero prądu, internetu, telefonów, komórek i dostaw piwa. Kiedy wyszedłem piętnastego rano po chleb, poczułem się tak jak w filmie 'War of the Worlds', kiedy ludzie jeszcze nieświadomi ataku Marsjan wychodzą z domów. Cisza na ulicy. Nic nie jeździ. Śnieg po kolana. Pytania: 'Macie prąd?'. 'Nie'. 'Telefon wam działa?'. 'Nie'. 'Macie coś do zjedzenia, albo choć jakie piwo???'

Panie w sklepie świeciły świeczkami. My też. Dopóki nam się nie skończyły. Bo prądu nie było przez 2 i pół dnia w ogóle, a przez następne 5 dni był na zasadzie Murzyna przechodzącego przez przejście dla pieszych: 'pojawiam się i znikam'. Przy czym 'pojawiam się' trwało od kwadransa do max godziny, a 'znikam' - od czterech do ośmiu godzin.

Nasz samochód też był niezdatny do użytku (patrz zdjęcie).

No, ale w końcu w środę 21-go przyszło globalne ocieplenie i śnieg poszedł w cholerę. Żeby go tak nie było choć do kwietnia przyszłego roku. Co przy ostatnich doniesieniach medialnych z kraju i zagranicy jest całkiem możliwe, bo jako ludzkość emitujemy za dużo CO2 no i w Copenhagen bedo radzić, jak to łukrócić. Dlatego proszę zacząć płytko oddychać! Albo przestać! I nie wydzielać CO2, wodoru i metanu odwrotną stroną! Bo to się źle może skończyć. Najpewniej większymi podatkami.

Cheers!

Friday, 30 October 2009

A teraz coś z zupełnie innej beczki - koszmar listonosza


Ten wpis dedykuję pierwszej oficjalnej fance mojego bloga - Eli z Żywca.

Skoro pierwsza fanka z Żywca, to czas napisać coś o Polsce. Postanowiłem włączyć do bloga również moje szersze spojrzenie na rzeczywistość, nie tylko obserwacje australijskich butów. W poniższym przypadku, i innych niedotyczących bezpośrednio obuwia, tytuł bloga można rozumieć jako alegorię: spojrzenie na sytuację z punktu widzenia kogoś, kto mieszkał też gdzieś poza najjaśniejszą III Rzeczpospolitą.

We wsi Trzebinia koło Żywca zobaczyłem ciekawe oznakowanie jednej z ulic - patrz zdjęcie. I wyobraziłem sobie, rozterkę listonosza stającego przed problemem dostarczenia przesyłki do domu przy owej ulicy. No chyba że jest to jakiś tubylec (tambylec?) blisko emerytury, który zna wszystkich po imieniu...

Im chyba chodziło o to, że od jednej ulicy odchodzą dwie inne, gdzieś tam dalej. A może to są stare i nowe nazwy? Albo nazwy wymyślone przez nowy i stary zarząd gminy - stary pewnie nie uznał wyniku ostatnich wyborów, nie dał się usunąć z urzędu i w rezultacie obydwa zarządy prowadzą konkurencyjną politykę?

W każdym przypadku gratuluję urzednikom kreatywności.

Takich oznakowań zauważyłem więcej. Jeśli ktoś wie o co chodzi - proszę się podzielić tą wiedzą.

See you!


Saturday, 24 October 2009

Buty, których nie można nosić


'Buty, których nie można nosic' to pojęcie nieznane w Australii. Nosi się wszystko: klapki do biura i na plażę, kozaki w lecie do biura i na plażę, ale przede wszystkim - buty, które się jeszcze trzymają kupy. Moja żona zdziwiła się bardzo, kiedy w szkole australijskiej (żona jest między innymi nauczycielką w Australii) podeszła do niej dziewczynka i poprosiła o taśmę klejącą. No to dostała, po czym okleiła sobie rozlatującego się buta, który w Polsce dawno trafiłby na śmietnik, i pobiegła wesoło dalej bawić się na przerwie.

Na potwierdzenie mojej tezy - fotografia resztek buta, na które natknąłem się na stacji kolejowej Brisbane Central. To jest but, którego już nie można nosic, no chyba żeby się go przykleiło klejem superglue do skóry bezpośrednio na pięcie. Co, jak sądzę, niektórym Australijczykom też mogłoby przyjść do głowy.

To be continued...


Saturday, 10 October 2009

Baba Jaga - Tylko dla ludzi o mocnych nerwach!!!


Uprzedzam - to co tu zobaczycie, nie jest przyjemne! Nie oglądać i nie czytać przed lub po lub w czasie posiłku! Osoby wrażliwe: w ogóle nie czytać!

W Brisbane problem grzybicy stóp prawie nie istnieje, no bo przez 11 miesięcy lub przez 11 i pół można chodzić w klapkach. Jeszcze niedawno napisałbym 'problem grzybicy stóp nie istnieje', ale w pociągu zobaczyłem istny horror: kobitkę, która przypominała facjatą i ubiorem bajkową Babę Jagę. A wygląd zagrzybiałych stóp sprawił, że nie mogłem od nich (stóp) oczu oderwać przez całą podróż do domu.

Znacie to uczucie, kiedy coś jest tak szpetne, że nie możecie odwrócić wzroku? Myślałem do tej pory, że widok Sereny i/lub Venus Williams jest najlepszym tego przykładem, ale po spotkaniu z Babą Jagą w pociągu zmieniłem zdanie. Jej stopy były brzydsze niż siostry Williams. Oceńcie sami. Proszę zwócić uwagę na odstęp między paznokciem a dużym palcem prawej nogi - ten odstęp mogę porównać tylko do czeluści pomiędzy podeszwą a butem właściwym pana z odcinka 'Yuppie of Yeronga' (zobacz archiwum). I do dziś, kiedy sobie przypomnę widok stóp Baby Jagi, to mnie otrzepuje z obrzydzenia.

Don't enjoy, but life is (sometimes) brutal!

Sunday, 4 October 2009

Gnojownik


Myślicie pewnie, że praca w City of Brisbane nobilituje. Jak kogo. Kilka dni po japiszonie znowu spotkałem ciekawe indywiduum. Nie mam obsesji na punkcie czystości butów. Chyba, że idę na interview. Ale jeżeli błoto odpada z podeszw, to coś tu nie gra.

Tego delikwenta spotkałem w drodze do pracy. Nie wiem co robił i gdzie chodził, nie wąchałem butów. Ale przypuszczam, że musiał chodzić po oborniku lub kompoście. Butów nawet nie otrzepał. To normalne dla Ozzie. Znajomy mi mówił, że podczas rozmów kwalifikacyjnych, które przeprowadza, Ozzie wyróżniają sie brudnymi albo rozlatującymi się butami. Ludzie z Europy mają czyściutkie buty.

Coś w tym jest. Zachęcam do kliknięcia w zdjęcie. Przyjrzyjcie się też innej przedstawicielce klasy średniej obok - idzie w gumowych klapkach do biura. Cool.

Do usłyszenia.