No muszę to napisać.
Jak wiecie z fimlu 'Rain Man': Qantas never crashes (nie daję linku, wygooglajcie sobie).
And God bless the Queen and Qantas (to ode mnie - nie żebym specjalnie lubił latać Qantasem, bo serwis nie jest najlepszy, no ale to legenda australijska).
4 listopada 2010 Airbus A380 linii Qantas lot QF32 wystartował z Singapuru i miał zmierzać do Sydney. Ale kilka minut po starcie... eksplodował jeden z 4 silników. Pilot - Richard de Crespigny (na zdjęciu) - zdołał zawrócić, zrzucić nadmiar benzyny i wylądować ostro, ale bezpiecznie w Changi Airport w Singapurze. (Miał pół samolotu niesprawnego i wszyscy mówią, że to cud, że ocalił prawie 400 osób od śmierci, to niby jak miał lądować? Nie ostro?)
Na tym historia mogła by się zakończyć, ale Richard po tej przygodzie chciał wrócić do domu w Australii, więc wsiadł (jako pasażer) w nastepny samolot Qantasu z Singapuru do Sydney, wystartowali i ... silnik samolotu znowu wybuchnął. I samolot znów szczęśliwie zawrócił (tym razem bez pomocy Richarda) i wylądował z powrotem w Changi Airport. W chwili obecnej Richard czeka na nastepny samolot Qantas, ale ten, raczej nie wątpię, na pewno doleci. W końcu ile razy można mieć pecha.
Ta sytuacja, na zasadzie kontrastu, przypomniała mi wypadek z PL-u sprzed kilku lat: dwie kobiety wyruszyły w podróż do sąsiedniej wsi i busik miał wypadek - walnął w drzewo, wpadł do rowu, czy coś w tym stylu. Nikt nie zginął, więc te dwie kobiety złapały następną okazję i pojechały dalej. Tyle, że okazja znów walnęła w drzewo i kobiety niestety zginęły na miejscu. R.I.P.
Ale wg mnie to jest metafora: albo się żyje w Lucky Country, gdzie 'sky is the limit' i raczej wszystko się udaje, łącznie z podwójnym lądowaniem uszkodzonymi samolotami, albo się żyje pomiędzy Odrą, Bugiem a Nysą, i się ma pecha. (Albo przynajmniej o tym media donoszą w taki sposób).
A na koniec powiem Wam, że Richard pochodzi z rodziny z tradycjami: jego ojciec wciąż lata małym prywatnym samolotem (sądząc po zdjęciu Richarda, jego ojciec powinien miec z 75-80 lat, a wciąż lata - w Australii to nic dziwnego!).
Nie bałbym się polecieć z Richardem, a pewnie też z jego ojcem, na pokładzie czegokolwiek co lata.