Właśnie wpadł mi w ręce, zupełnie przypadkiem, kawałek (dosłownie strzęp) polskiej gazety, określanej jako prasa plotkarska. W krótkim artykuliku niejaka pani Ewa Drzyzga chełpiła się, iż przez pierwsze 15 lat swojej kariery dziennikarskiej nie miała żadnego(!) wolnego weekendu. Często spała w biurze na podłodze(!), budziła się o 4:30 rano i w piżamie prowadziła radiowe serwisy informacyjne albo to, co tam jej akurat wypadło. Do dziś wspomina pierwszy wolny weekend, kiedy to mogła się poprzeciągać w łóżku i zaplanować wyprawę do kościoła (z tego fragmenu wnoszę, że pierwszy wolny weekend pani Drzyzgi ograniczył się li tylko do niedzieli).
No cóż, w Australii ten artykuł byłby opatrzony komentarzem: 'Na szczęście nasza rozmówczyni podjęła już leczenie psychiatryczne w zakładzie zamkniętym. Szkoda tylko, że 15 lat za późno'. W PL-u to powód do dumy, przynajmniej w takim tonie sytuacja została przedstawiona.
Pamiętam, jak niedawno kolega z biura opowiadał o traumatycznych początkach swojej kariery księgowego w Sydney: '...i przysięgam na Boga, że codziennie byłem w biurze przed 8:30, rzadko kiedy kończyłem pracę przed 6 po południu, godzinną przerwę na lunch miałem tylko co drugi dzień i w sobotę do pracy musiałem przyjść przynajmniej raz na trzy miesiące.'
No fakt, w Sydney zdarza się, że ludzie harują jak woły. Ale pani Ewa Drzyzga i tak by się tam zanudziła na śmierć.
Cheers!
No comments:
Post a Comment