Monday 28 December 2009

Australijska fantazja 2


No myślałem, że po poprzedniej relacji z tańca Australijek na pułapce na krokodyle mnie już nic nie zaskoczy w tej kwestii. Myliłem się.

Oto prasa australijska znowu donosi o podobnych ekscesach - tym razem wg mnie do kwadratu: dwaj faceci wpłynęli do środka pułapki na krokodyle (!), a trzeci wspiął się na jej szczyt i udawał, że surfuje.

Taki czyn w Australii jest zagrożony karą 55,000 dolarów australijskich (140,000 PLN) albo pięciu lat więzienia. A w przypadku pojawienia się krokodyla - utratą życia albo kończyn w najlepszym razie (ale to, jeśli delikwenci mieliby bardzo dużo szczęścia). Pocieszeniem byłaby nagroda Darwina, przyznawana za najbardziej bensensowną śmierć, spowodowaną przez własną głupotę.

No ale taka jest australijska fantazja - nie zna granic.

Thursday 24 December 2009

Only in Australia - part 2


Ewan Blackwood stracił wszystko oprócz ubrania w czasie pożaru buszu w Port Lincoln w stanie South Australia. Pożar strawił jego dom w wigilię Bożego Narodzenia. Ewan kupił swój dom dwa tygodnie wcześniej. Nawiasem mówiąc, to jego nazwisko można by przetłumaczyć jako 'czarne drzewo' - 'spalone drzewo'?

Pożary w Australii w lecie, czyli w okresie grudzień-luty, to częste zjawisko w południowych stanach Australii.

Ewan, popijając piwo, skomentował ze śmiechem (!!!) spalenie swojego domu: 'Szkoda, że się zawalił. Zostało mi to, co mam na sobie. Ale spaliły się tylko rzeczy materialne. Nikt nie zginął, więc wszystko w porządku, będzie dobrze.'

Historia Ewana - patrz tutaj.

Znacie lepsze przykłady optymizmu?

Skubaniec


No to wracamy do korzeni, czyli do australijskich butów.

Tego gościa nazwałem na własny użytek skubańcem, bo siedział na peronie w Yeerongpilly, 6 km od centrum Brisbane i skubał sobie buty, a właściwie tylną część butów. Wyskubał już trochę, jak widać na fotce.

No cóż, pomyślałem, niektórzy dłubią w nosie, inni skubią buty. Tylko efekty dłubania w nosie są mniej postrzegalne dla postronnych. Powtarzam: efekty, a nie sama czynność dłubania.

Poza butami facet wyglądał normalnie, ubrany schludnie, nie jakiś włóczęga. Ja się nie zdziwiłem zbytnio, bo już jestem przyzwyczajony, ale postanowiłem mu pstryknąć zdjęcie - kolejny rarytas do mojej kolekcji.

Nie skubcie butów, o ile nie jesteście w Australii!

Wednesday 16 December 2009

Only in Australia


Australia bywa często nazywana przez Australijczyków 'lucky country' - szczęśliwy kraj. Coś w tym jest. Widać to choćby w mediach. W Polsce, przykład, ciężko doszukać się jakiejś pozytywnej wiadomości w dziennikach telewizyjnych (celowo używam tej nomenklatury). W Australii - przeciwnie. Przeciętnie w co drugich wiadomościach wieczornych, czasem i codziennie, można znaleźć jakąś historię z bardzo pozytywnym zakończeniem.

Taką jak ta.

Facet jechał sobie swoim 4WD ('four-wheel-drive' - samochodem z napędem na 4 koła) po autostradzie z Melbourne na wschód. Ta autostrada jest zawsze zatłoczona. Wiem, bo dojeżdżałem nią do pracy. A że w Australii prawie wszyscy przestrzegają przepisów drogowych (jak jest sto na godzinę, to jest sto, a nie sto osiemdziesiąt), to jeździ się tam z użyciem 'cruise control'. To się chyba nazywa po polsku 'tempomat' - urządzonko utrzymuje stałą szybkość samochodu bez konieczności naciskania na pedał gazu. No i to urządzenie mu się zacięło. Nie mógł zwolnić, zatrzymać się, zahamować ani wrzucić biegu na 'neutral'. Nawet próbował wyciągnąć kluczyki i nic. Zupełnie jak w filmie 'Speed'. Wyrażenie 'perpetuum mobile' zyskało nowe znaczenie. Gość zadzwonił na nr alarmowy i powiedział, co jest grane. Policja stanęła na wysokości zadania, co też jest duuużo częstsze niż w Polsce, i pilotowała go po awaryjnym pasie autostrady, udzielając wskazówek, jak zatrzymać samochód. W końcu pas alarmowy się skończył i kierowca musiał zacząć jechać pod prąd!!! W tym momencie kobieta (!) na centrali w policji poradziła mu, żeby kopał w hamulce ile sił i zaciągnął rownocześnie ręczny. Poskutkowało. Gość, pewien, że żegna się z życiem, zamknął oczy. Słyszał tylko wizg opon po asfalcie, który trwał wieczność. Jak otworzył oczy, to jego samochód stał maska w maskę z samochodem stojącym na przeciwległym pasie. Wkrótce potem ambulans zabrał go do szpitala, bo był w stanie szoku.

Cała gonitwa trwała pół godziny!

Na zdjęciach szczęśliwy kierowca i autostrada, po której jechał. Nieszczęśliwy samochód to ford explorer. No fakt, już najstarsi górale mawiali, że 'ford gówno wort'.

Nie kupujcie fordów. Śledźcie australijskie media. Wyjdzie na zdrowie.

See you.

Saturday 12 December 2009

Farsa pt. 'Earth Hour' (Godzina dla Ziemi)


Ten zwyczaj dotarł też do Polski, więc pewnie wiecie o co chodzi. Raz do roku przeprowadzana jest akcja 'Earth Hour'. Polega to na tym, że o określonej porze w jeden wieczór roku na jedną godzinę powinno się wyłączyć wszystkie urządzenia pobierające prąd. Żeby uratować Ziemię przed globalnym ociepleniem.

No, rzeczywiście to pomaga klimatowi. W tym samym stopniu, co sikanie jednego człowieka do oceanu może podnieść jego poziom. Co mądrzejsi w Australii deklarowali w necie, że w 'Earth Hour' urządzą bitwę klimatyzacji z ogrzewaniem w swoim domu i będą obserwować, jak się kręci licznik energii. Inni urządzali 'Anty Earth Hour Party' i w ten wieczór na imprezie zapalali wszystkie światła oraz spożywali tylko importowane trunki, zapijając wodą Perrier i przegryzając norweskim łososiem (wszystko sprowadzane z drugiego końca świata). Ja ograniczyłem się tylko do zapalenia wszystkich żarówek w domu i na zewnątrz.

W sieci znalazlem ciekawe obliczenia dot. Earth Hour w Izraelu. Otórz ta impreza w 2009 w całym Izraelu przyniosła oszczędność rzędu 65 tys. KWh. A roczna konsumpcja energii przez rezydencję Ala Gore'a wynosi 210 tys. KWh. Trzy razy więcej.

Ktoś inny wyliczył, że świeczki, które trzeba zapalić w czasie Earth Hour, powodują o wiele większe zatrucie środowiska, niż prąd do oświetlenia.

Albo drzewa wycięte, aby wydrukować miliony ulotek, które rozdawano i rozwieszano przed imprezą.

Najlepiej ten absurd podsumowuje załączone zdjęcie: celebrowanie 'Earth Hour' w Korei Północnej. To widocznie państwo modelowe dla organizatorów tego nonsensu.

Gdzie rozum?

Tuesday 8 December 2009

Rytuał jedzenia wosku


W Australii nie można kupić innych jabłek niż woskowane. Robi się to po to, aby jabłka się nie psuły. No i rzeczywiście się nie psują, tylko co z tego.

Kolega obliczył, że w Australii jedząc jedno jabłko dziennie, w ciągu roku pożera się dwie i pół świeczki o długości 20 cm i średnicy 3 cm (za obliczenia podziękowania dla Tomka).

Dlatego jedzcie jabłka, póki w Polsce niektóre są jeszcze niewoskowane, bo jak przyjdzie ta moda z Zachodu, to będziecie spożywać wosk. A jak jesteście gdziekolwiek, gdzie jabłka są woskowane, to obierajcie je ze skórki!

A propos: czy ktoś mieszkajacy w Europie Zachodniej albo w innym miejscu uznawanym za cywilizowane i bardziej zaawansowane od Polski (to mit, który będziemy obalać później, ale to tylko taka mała dygresja) może się podzielić informacją nt. jakie jabłka są tam dostępne? Dziękuję.

Saturday 5 December 2009

A ten to se nie pogada...


Jeśli Busha prawie wszyscy mieli za idiotę, to co powiecie na temat tego osobnika?

Wednesday 2 December 2009

Rekiny lubią ludzi


To zdjęcie rekina upolowanego niedawno w Queensland. W tle widac wieżowce na Gold Coast - rejonu z jednymi z najładniejszych plaż w Australii. Często tam bywaliśmy, raz nawet mnie żona wyciągnęła z wody, bo twierdziła, że widziała płetwę rekina niedaleko nas w czasie, jak się pluskaliśmy w wodzie.

W Australii rekiny pożerają rocznie tylko kilku ludzi, ale spotkanie z taką bestią można by zapamiętać do końca życia. Tak to na pewno jest w przypadku nurka, którego rekin-ludojad chciał zjeść, ale mu się zęby zatrzymały na butli z tlenem i na kamizelce balastowej obciążonej ołowiem. Rekin go chciał napocząć od głowy, więc połknął mu głowę i jedno ramię, ale zębiska mu trafiły na wspomnianą butlę.

Na szczęście na zewnątrz została druga ręka, w której nurek trzymał dłuto i udało mu się wbić to narzędzie w oko bestii. No to go rekin puścił i odpłynął. Nurek miał złamany nos i poranioną głowę, ale wypłynął o własnych siłach.

Tych koszmarów to mu sie zazdroszczę. Historia wydarzyła się w styczniu 2007. Relacja z prasy tutaj.

UPDATE
Jeśli zaciekawił Cię niniejszy post, sprawdź też i ten.